Hero’s Journey.
Sam czytając tą nazwę po raz pierwszy i opis
całego tego treningu, tak naprawdę nie wiedziałem czego się spodziewać. Opis
wydawał się być ciekawym, intrygującym, a zarazem zbyt ogólnym by zdradzić
cokolwiek. Lecz zdecydowałem się i jak dowiedziałem się podczas pierwszych
zajęć treningowych, był to pierwszy krok całego procesu jakim jest konfrontacja
z nieznanym.
Podróż na trening rozpoczęła się już w sobotę gdy po
spędzeniu ośmiu godzin na uczelni, napisaniu dwóch kolokwium oraz przedstawieniu
prezentacji, zdążyłem się dopakować i czasu zostało tylko na szybki odgrzewany
obiad i drogę na Dworzec Główny. Pierwszy cel – dostać się do Poznania. Do tego
punktu dotarłem z lekkim opóźnieniem planowym, a byłoby większe względem całego
wyjazdu gdyby nie obudziły mnie samoczynnie otwierające się drzwi od przedziału
podczas hamowania na stacji Poznań Główny. Idealny przykład, że to co głównie
przeszkadza i irytuje potrafi czasem się przydać, i to w dość nietypowy sposób.
Tak czy inaczej zaraz po wysiadce udałem się na lotnisko gdzie zaliczyłem
pierwsze „poważne” spanie w postaci 3 godzin snu. Odprawa. Szybki lot.
Buongiorno Bologna !
To moja pierwsza wizyta w Italii więc podróż była pełna ekscytacji. Bolonię
szybko pożegnaliśmy uciekając pociągiem do Parmy – miejsca docelowego, w którym
mieliśmy spotkać się z resztą uczestników treningów z innych krajów. W Parmie
byliśmy kilka godzin przed resztą co pozwoliło mi pozwiedzać to miasto i się w
nim zakochać. Niesamowite !
Po za tym ten czas pozwolił mi sprawdzić smak kebabu w tej części świata, co
jest już jedną z moich tradycji w każdym nowym miejscu, które odwiedzam. A no i
oczywiście nie zjeść pizzy we Włoszech ?! Tego bym sobie długo nie
wybaczył J . Ok. koniec o
priorytetach, więcej o Hero’s Journey. Czym w ogóle to jest? Opis mówi:
Hero´s journey is a training methodology delivered by Adventure Life to young people and youth mentors. The Hero´s journey training is a set of techniques and approaches focusing on personal gift and personal life-vision of the trainees.
There are two parts within everyone: the Hero and the Demon, which need to be integrated within in order to find suitable individual vision for one´s own life.Only people aware of their own gifts and visions are able to see and to promote them in the others.
„The Hero's journey lives by the idea, that people follow their call, no matter how many difficulties there are. The difficulties turn to become strength for the own path.“ (Paul Rebillot)„Hero“ dares to do adventurous things in order to bring new impulses into own life. The Hero part has motivation to bring to the community the unique abilities of each one of us. There is also a „Demon of resistance“, whose function is to sustain stability and security. One has to meet them in order to find suitable individual vision for one´s own life.Young people want to learn, who they are and what meaningful tasks they are able to do in this world. Nobody else is able to answer this question to them, they have to find their answers by themselves. The Hero´s journey methodology is helpful to do this and provide them with an abundance of clues, to develop projects out of these insights.The participating youth workers firstly reflect on their work with youngsters and share their experiences with others in the beginning of the training. The main part of the TC is dedicated to experiencing the Hero´s journey methodology to obtain needed personal experience with the techniques for youth mentoring. After the „journey“ they receive further theoretical input from the trainers on how to use the techniques with people in crisis.
Tak więc o godzinie 15 w barze „Europa” w Parmie, spotkaliśmy się z uczestnikami, którzy przybyli z Czech, Słowacji, Austrii oraz innych zakątków Włoch, jak i z organizatorami, którzy zabrali nas na wiejskie prowincje Parmy, gdzie odbyć miał się cały trening. Miejsce samo w sobie po za tym, że oddalone od czegokolwiek, bardzo sympatyczne i klimatyczne. Do godziny 19 mieliśmy czas wolny, który został wykorzystany na zapoznanie się z innymi lub sen. Po obiedzie (priorytety) odbyło się pierwsze spotkanie, zapoznawcze, podczas którego mieliśmy możliwość poczuć to o czym mówią media ostatnio czyli trzęsienie ziemi. Na szczęście dla wszystkich było niegroźne, aczkolwiek odczuwalne na tyle bym poczuł ekscytację. Reszta wieczoru to wymiana poglądów, tradycji i nawyków kulturowych co także mnie fascynuje niesamowicie. I zobaczyć świetliki też jest fajnie.
Poniedziałek – pierwszy prawidłowy dzień treningu
rozpoczęliśmy od przedstawienia sobie zasad przechodząc do właściwej formy zajęć.
Zajęcia składają się z kilku poziomów:
- Poziom rytualny – m.in. medytacja
- Poziom dramatyczny – m.in. specyficzne zajęcia teatralne, skupiające się na ekspresji emocjonalnej naszego ciała
- „Fools dance” – skupienie się na duszy oraz ciele jednocześnie.
- Poziom biograficzny – odnoszący się do naszych własnych przeżyć i doświadczeń
- „Food for the brain” – poziom podczas, którego wymieniamy się doświadczeniami z innymi uczestnikami zajęć.
Czytelnik śledząc ten opis może wyciągnąć wnioski, że jest
to coś śmiesznego lub zadać pytanie „a co to w ogóle daje?” Z pewnością moje
dodatkowe wywody mające na celu przekonywanie na siłe takiego podejścia nie
zmienią ale tak jak z wieloma sprawami w życiu trzeba je po prostu przeżyć, aby
mówić coś o zrozumieniu. Zdjęć z treningów niestety nie posiadam gdyż jedną z
zasad jest brak jakiejkolwiek rejestracji przebiegu treningu.
Wieczorem po pierwszych zajęciach, gdy wszyscy zajęli się
sobą udałem się na salę zajęć odbyć trening lecz tym razem ten własny. Był to
pierwszy raz gdy do treningu podszedłem zupełnie inaczej. Zajęcia udzieliły mi
się bardziej niż przypuszczałem budując w mojej głowie nową jakość możliwości,
poruszając całą masę przeplatających się ze sobą emocji. Przypomniałem sobie o
czym marzyłem i stawiałem jako główny punkt jeszcze półtora roku temu. To
powróciło ponownie stając się przodującym aspektem mojego życia wnosząc tym
razem swoją moc także w taniec. Pierwszy dzień minął – odnalazłem swojego
bohatera.
Wtorkowy poranek rozpoczął się od przygotowania śniadania –
taki podział obowiązków, w którym każdy jest zobowiązany do tego raz w ciągu
pobytu w Castalone. Po śniadaniu małe pobudzenie umysłu w postaci treningu i
ponownie dzień pełen zajęć. W trakcie drugiego dnia przez długi czas byłem w
znacznym stopniu zdystansowany do jego programu lecz praca w parach z ludźmi, z
którymi wcześniej się nie współpracowało i odnalezienie własnego punktu
pobudzającego emocje dzięki nim pozwoliło mi oswoić się z programem i
zaangażować w pełni. Drugi dzień zupełnie inny od pierwszego wyzwolił mnóstwo
negatywnych emocji. Negatywnych ale kontrolowanych. Kolejny „mocny” dzień,
zakończony taneczną ekspresją emocji, winem i pisaniem wierszy przy świetle
płomieni wydobywających się z ogniska.
Zaczynając następny poranek od kubka kawy czułem, że
poprzednie dni miały dosyć mocny emocjonalny impuls lecz środa będzie dniem
spokojnym. Ponadto to uczucie wzmacniało zmęczenie – wynik połączenia częstych
treningów i krótkich nocy. Do godzin popołudniowych moje wewnętrzne oczekiwania
się sprawdziły (samospełniająca się przepowiednia) lecz przyszedł czas na
kolejny krok programu i kolejne zadanie. Dobierając się w grupy stworzone z 3
osób otrzymaliśmy zadanie by przedstawić dramat każdego członka grupy – w tym
miejscu może to wydać się niezrozumiałe lub interpretowane na wiele sposób ale
to zadanie miało całą strukturę. Na początek należało wybrać, kto pierwszy
będzie aktorem własnego dramatu, na co w mojej grupie długo czekać nie trzeba
było gdyż sam zgłosiłem chęć zrobienia tego jako pierwszy. Drugie zadanie to
wybrać osobę, która będzie mnie instruowała oraz osobę, która będzie w kimś w
rodzaju dublera. I w tym miejscu obraz zanika gdyż moje oczy od tego punku do
końca grania są zasłonięte opaską. Początkowo proste zadanie przeobraziło się w
kilkugodzinną walkę mnie z samym sobą. Ilość emocji, które jedne po drugich
walczyły wewnątrz mnie była ogromna. W końcu dzięki ogromnemu wsparciu jakie
odczuwałem ze strony członków mojej grupy, wyczerpany, znalazłem punkt spójny
wewnętrznego dramatu (cały czas zdaje sobie sprawę, że jest to niejasne lecz ciężko
jest to tak po prostu opisać).
Czwartek miał szczególne znaczenie dla mnie osobiście,
możliwe, że dla całego procesu także. Różnica tutaj polega na tym, że dla mnie
w tym momencie program hero’s journey skończył swoją emocjonalną egzystencję. W
trakcie czwartkowych zajęć należało dobrać się w pary tym razem, nie trójki co
pozwoliło mi być w parze tylko z jedną osobą z grupy, z którą bardzo się zżyłem
emocjonalnie. W tym miejscu zacznę pisać o rzeczach, które sam czytając
potraktowałbym jako za przeproszeniem „pierdolenie głupot”. Zadanie polegało na
oddychaniu. Wydaje się niczym skomplikowanym. Jedna osoba leży na materacu z
zasłoniętymi oczami, druga jako partner po prostu wspiera osobę aktualnie
aktywną. Gdy już sobie leżysz wygodnie musisz odnaleźć i uregulować własny rytm
oddychania. Różnicą w tym wypadku jest to, że oddychasz tylko i wyłącznie
buzią, co tak owszem, sprawia, że powietrze nie jest filtrowane i wdychasz
większą ilość toksyn. Zadanie trwa… nie wiem ile, coś w okolicach 30 minut do
godziny – gdy nie skupiasz się na czasie, a na działaniu czas płynie szybko.
Oddychasz i oddychasz. Zaczynasz słyszeć muzykę, która naturalnie zaczyna
wpływać na tempo Twojego oddechu. Następnie do akcji wkracza trener, który
wprowadza Cię w stan skupienia się na Twoich własnych, indywidualnych lękach.
To co działo się z moim ciałem i mózgiem w trakcie tego zadania jest nie do
opisania. Czułem się okropnie, nie mogąc zapanować nad emocjami. Najgorsze jest
to, że w momencie gdy trenerzy wyprowadzali nas z tego stanu, wprowadzając w
pozytywny nastrój za pomocą słów oraz odpowiedniej muzyki (która muszę przyznać
była niesamowita), ja utknąłem. Wiele osób czuło ulgę, szczęście, sukces. Ja
natomiast czułem jakby ktoś wbił mi nóż w serce i trzymając za rękojeść,
obracał nim powoli, zadając coraz więcej bólu. Nie rozumiałem tego zupełnie i
czułem, że potrzebuję pomocy. Niestety (damn.. kolejne już) gdy idąc za
potrzebą konsultacji sytuacji z trenerami spotkałem się z ignorancją i nie
poczuwaniem odpowiedzialności za efekt, lekko się podirytowałem oraz kolejny
raz w życiu utwierdziłem w przekonaniu, że autorytety to specyficzny rodzaj
gówna społecznego. Dobrze, że ten cały program składa się z wielu uczestników,
dzięki czemu moja mała własna grupa okazała się czymś bardziej kompetentnym niż
ludzie, którzy powinni.
Miło było w piątek podczas treningów zobaczyć ludzi
szczęśliwych, że pokonali coś złego w sobie, wzmacniając tym samym swoją
osobowość o nowe doświadczenia oraz nowy kierunek do działania. Lekko słabym
akcentem tego wszystkiego jest to, że sam owszem jestem bogatszy o nowe
doświadczenia, ale nic po za tym. No może jeszcze pewien negatywny rodzaj
emocji, które ktoś sprowokował do działania ale olał fakt, że sam nie jestem w
stanie tego pozamykać bezpiecznie. Z taką właśnie pozostałością wyjechałbym z
Casaltone gdyby nie moja niesamowita austryjacko-szwajcarsko-serbisjko-polska
grupa, czyli 3 osoby które w szybkim czasie pomogły mi zrozumieć znaczenie
całego treningu dla mnie (to niesamowite ile może zauważyć obserwator,
niepowiązany emocjonalnie z daną sytuacją) Tak więc zmieniłem moje negatywne
nastawienie, a po treningu trzeba było troszkę się zabawić gdyż była to moja
ostatnia noc w tym miejscu.
Nadszedł czas na ostatni dzień treningu i ostatnie grupowe
zaangażowania w działanie. Tym razem w grupach językowych, przygotowywaliśmy
pewnego rodzaju przedstawienia powiązane z historią każdego z krajów
uczestniczących w Hero’s Journey. Nasze polskie przedstawienie poruszyło
znaczną część oglądających doprowadzając ich do łez (i nie to nie były łzy
śmiechu). Następnie kilka własnych przemyśleń odnośnie programu i metod
przedyskutowanych publicznie i zakończenie.
Metody, które zostały użyte w
trakcie całego programu HJ to m.in.: medytacja, praca na symbolach, zajęcia
teatralne, psychologia gestalt, dynamika grupowa, rytuały, „Holotropic
breathing” i inne.
Czas by się spakować, spędzić ostatnie chwile z tymi, z
którymi chciałbym móc spędzać czas tak o w życiu codziennym, smutny moment
pożegnania i wyjazd. Bardzo poruszyło mnie to w jak serdeczny sposób zostałem
pożegnany przez resztę uczestników, nie mówiąc już o mojej najbliższej sercu
grupie, która łez w tym momencie nie mogła powstrzymać. Szaleństwo! Polską grupą wyjechaliśmy z Castalone do Parmy. Tam
wsiedliśmy w pociąg i wyruszyliśmy do Bolonii – ostatniego włoskiego
przystanku. Zanim udaliśmy się na lotnisko zwiedziliśmy miasto nocą,
zatrzymując się następnie w jakimś pubie w centrum. Italia jest niesamowita. Ma
niepowtarzalny klimat.
Przygoda - to słowo idealnie pasuje by podsumować cały mój
pobyt w Italii. Dodając do tego nowopoznanych niesamowitych ludzi, nową
metodologię pomagania innym w chwilach kryzysów emocjonalnych, zapach włoskiego
powietrza, wino pite po północy w świetle księżyca oraz dźwięku bębnów, dużo
śmiechu, łez i różnych narodowości z różnymi tradycjami jak i określonymi
systemami zachowań w różnych sytuacjach, sprawia, że moja pierwsza wizyta we
Włoszech bez wątpienia zostawiła swój tatuaż na moim sercu.
Kuki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz